gry online

wtorek, 1 września 2015

Dziedzictwo

Rozdział 5

        - Czemu tak długo ukrywałeś przede mną moje pochodzenie? Przecież nie jestem małym dzieckiem - powiedziałam.
Cryspin westchnął zrezygnowany.
- Nireti, do tej pory miałaś życie jak każdy normalny człowiek, a teraz wszystko obróciło Ci się 
o sto osiemdziesiąt stopni.
Po chwili namysłu stwierdziłam, że muszę wiedzieć wszystko.
- Dokończ mi historię, proszę… - powiedziałam błagalnie.
On tylko spojrzał na mnie ponurym wzrokiem, po czym mówił dalej:
- Po tych siedemnastu latach udało nam się Ciebie wytropić. Od czasu do czasu obserwowałem Twój dom, aby Cię chronić. Okazało się, że Twój braciszek zmienił stronę i wydał Cię. Dlatego podpalono Twój dom. Jemu zlecono to zadanie. Był najbliżej Ciebie i wystarczyła tylko jedna zapałka w jego rękach. Oni wiedzieli, iż nie jesteście biologicznym rodzeństwem i łatwo na ich stronę nie przejdziesz. Twój brat podpalił dom tak, by ciebie nie było w środku, a potem miał Cię do Nich zaprowadzić, byś nie trafiła do nas. Niestety nie był zbyt ostrożny i również łatwo było go znaleźć.
- Nie przejdę na ich stronę, obiecuję.
- Ja to wiem… wierzę Ci. Po prostu boję się włączyć Ciebie w to wszystko. Jesteś delikatna 
i niewinna, a nasze życie jest niebezpieczne.
- Gówno prawda Cryspin! Dam sobie radę, a Ty mi pomożesz, jasne?
On tylko się ponuro uśmiechnął na te słowa i kiwnął głową. Pewnie nie spodziewał się tego po mnie. No cóż… kobiety potrafią zaskakiwać.

       Najwyższa pora bym uporała się z moim życiem. Nowym życiem. Musiałam każdy szczegół poukładać sobie jeszcze raz. Przede wszystkim - moje moce. Cyrian powiedział, że jako przyszła przywódczyni jestem z nich najsilniejsza.

- Cryspin!- zawołałam.
Usłyszałam zza ściany jak energicznie podniósł się z krzesła i z wielkim impetem wpadł do mojego pokoju. Spojrzałam na jego minę, uniosłam pytająco brew i wybuchnęłam śmiechem, który nie przystoi damie. Jednak nie mogłam się powstrzymać.
-Gdzie oni są? - rozglądał się zdezorientowany.
- Ale kto? - ciągle trzęsłam się ze śmiechu.
- To po co krzyczałaś jakby ktoś zdzierał z Ciebie skórę?
- Uhh… przepraszam. Nic złego się nie dzieje. Po prostu przemyślałam sobie parę nowych dla mnie rzeczy i postanowiłam wziąć się za siebie.
Teraz to on spojrzał na mnie dziwnie, unosząc lewą brew do góry.
- Mianowicie? – zapytał.
- Jeśli we krwi mam przywództwo nad Wasz… naszym klanem to chyba najwyższa pora, żebym zaczęła pracować nad tym faktem.
- I o to było tyle krzyku?- zaśmiał się.
- Nie denerwuj mnie. - spojrzałam na niego gniewnie.
- Oh, przepraszam Wasza wysokość. - uśmiechnął się wesoło i wyszedł.
- Ja wiedziałam, że będę miała do czynienia z dupkiem - mruknęłam.
W oddali usłyszałam jego głośny śmiech i słowa, które powiedział cicho ale nie tak cicho bym ich nie usłyszała: ,,Przeczuwałem, że to powie”.
Czyżby? Chyba jak na razie mnie nie doceniał.

       Punkt ósma zjawiłam się w salonie. Siedział sam, patrząc w wielkie okno. Zaczęłam się do niego skradać. Lekko pokręcił głową w obie strony, wyrażając frustrację z mojego dziecinnego - Od czego chcesz zacząć?

- Może od początu? - zapytałam z ironicznym uśmiechem.
- Nireti... - zmierzył mnie wzrokiem.
- No już, już sztywniaku. Opowiedz mi jak odkryłeś swoje moce.
Zamyślił się, a potem spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- No cóż... objawiło się to tak, że od dziecka miałem swoje ulubione zwierzę - niedźwiedzie. Byłem nimi zafascynowany. Chciałem wiedzieć o nich wszystko. Nadszedł taki czas, że w dzień ukończenia osiemnastych urodzin zbuntowałem się i uciekłem z domu tylko po to, aby być bliżej nich i zobaczyć ich reakcję. Pragnąłem poznać ich zachowania, o których nie mogłem wyczytać w książkach.
- Nie przyszło Ci do głowy, że mogą Cię zaatakować? - zapytałam.
- Nie myślałem jasno. Byłem zaślepiony, czekałam cały dzień ale nic się nie stało. Załamałem się. Po godzinie dwudziestej trzeciej usłyszałem jakiś szelest. Wyszedłem na dwór z nadzieją... i na tym się skończyło. Wtedy zaczęła się przemiana. Zmieniłem się w niedźwiedzia o czarnej sierści. Każdy przechodzi to inaczej. Jedni niesamowicie cierpią, inni są w siódmym niebie, na jeszcze innych nie robi to większego znaczenia. Przez kolejne dwa dni błąkałem się po lecie. W końcu odczułem pragnienie powrotu do ludzkiego ciała. Chwilę potem tak się stało. Wróciłem do domu i wszystko opowiedziałem rodzicom.
Spodziewali się tego, martwili się ale wiedzieli że do tego dojdzie. Pół roku później opowiedzieli mi o Tobie. Niecały rok później... zginęli jak już Ci kiedyś mówiłem. Przez ostatni dwanaście miesięcy ja miałem nasz ród pod obserwacją. Teraz odnaleźliśmy Ciebie i w Tobie pokładamy nadzieję, Nireti.
- Sporo przeszedłeś... - zaczęłam.
- To nie ważne, to przeszłość. Teraz jest teraz. Koniec. - uciął temat.
- Cholera, czemu się przede mną zamykasz? - zapytałam.
- To już nie jest istotne. Przejdźmy dalej. -naciskał.Postanowiłam odpuścić. Jeśli nadal cierpi po stracie bliskich osób, nie dziwię mu się. Też nigdy nie zapomnę rodziców i tego jak zginęli. A to wszystko przez mojego braciszka...
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że przejdę przemianę za około rok?
- Nie, ze względu na inny czas dojrzewania kobiet, Wy przechodzicie przemianę w dniu swoich siedemnastych urodzin. Może to się odbyć wcześniej lub później, najdalej do miesiąca... Powiedz mi kiedy masz urodziny?
- A którego mamy? - spytałam.
- No... dwudziesty drugi czerwca, a co?
-Serio?! - spojrzałam na niego wielkimi oczyma. - Straciłam całkiem poczucie czasu.
- Tak, a co? - zapytał nadal nie rozumiejąc.
- Moje urodziny... są dzisiaj. Siedemnaście lat temu przyszłam na świat... dwudziestego drugiego czerwca - odpowiedziałam.

Cryspin tylko się uśmiechnął.

- Nireti, wszys... - nagle przerwał, otwierając szeroko oczy.
- Tylko tyle? - zapytałam.
- Cicho - nadal nasłuchiwał. - Zostań tu! - rozkazał. Jego fioletowe oczy zrobiły się znacznie większe. Patrzałam na niego zdezorientowana. On tylko zerknął na mnie i wybiegł z salonu. Odczekałam pięć minut i wyjrzałam przez okno. Z daleka zobaczyłam jak zbliżają się do nas czarne postacie. Nie widziałam ich dokładnie ale przeczuwałam, że to byli Orioni... Cała horda... 
Z naszych murów już wychodzili ochroniarze i żołnierze. Nie zamierzałam słuchać Cryspina i stać w miejscu, patrząc jak ginie moja nowo znaleziona rodzina. Zbiegłam do zbrojowni, wybudowanej pod domem, zabrałam sztylet, rewolwer i wbiegłam w sam środek wojny.
Nie widziałam Cryspina, bałam się o niego. Nagle usłyszałam znajomy głos.
- Witaj siostrzyczko!
- Odejdź! Natychmiast! - obróciłam się pospiesznie i stanęłam oko w oko z moim bratem.
- Nie widzisz, że wygrywamy? - zaśmiał się. Był ubrany jak ci obrzydliwcy. Czarny kombinezon, grube rękawice i peleryna... bawi się w superbohatera?
- Już nie długo - odpowiedziałam i strzeliłam w udo Patric'a.
Upadł na ziemię i z jego nogi wylewało się coraz więcej krwi. Jednak rana zniknęła w tej samej chwili. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku zaskoczenia czy bólu. Uśmiechał się obrzydliwie. Ponownie trafiłam, tym razem w łydkę drugiej nogi.
- Nireti...u Nas będzie ci lepiej - nic, żadna reakcja tak jakbym nawet w niego nie trafiła.
- Nigdy nie przejdę na Waszą stronę, zapomnij! - krzyknęłam lekko wystraszona.
- Tak? To odwróć się i spójrz na tego jakże fascynującego czarnego niedźwiedzia...
Odwróciłam wzrok w kierunku, który wskazał mój brat - zdrajca i otworzyłam szeroko oczy. Cryspin leżał na Ziemi i walczył o życie, a ja się użerałam z tym idiotą. Wściekłam się niesamowicie. Rzuciłam sztyletem idealnie w ramię Patric'a i zaczęłam biec w stronę leżącej postaci.
Modliłam się tylko o to, żeby Cryspin zniknął z pola bitwy. Nie chciałam by umierał, lecz działo się inaczej.

        Nagle cała bitwa ustała. Ni z tego ni z owego każdy upuścił broń. Wszyscy patrzyli na mnie. Zdezorientowana spojrzałam na otaczających mnie wrogów i sprzymierzeńców.

- Co Was tak zatkało?- krzyknęłam, wkurzona nie na żarty.
- Twoje oczy...
- Nireti Twoje oczy świecą... - Cyrian stojący najbliżej mnie zaczął się odsuwać.
- Gówno prawda, nie wyprowadzaj mnie z równowagi. Kończmy to - zaczęłam biec w stronę Oriona.
I w tej samej chwili cała złość ze mnie wypłynęła, a ja stanęłam na czterech łapach. Wszystko widziałam jak poprzednio, tylko zmieniło się moje ciało. Przemiana ? Serio? Organizmie, masz dobre wyczucie czasu - pomyślałam. Nie zastanawiając się zbyt długo nad tym zjawiskiem dopadłam pierwszego lepszego i zaczęłam rozdzierać mu ciało. Zaczął krzyczeć. Wylewało się coraz więcej jego życia. Co ja robiłam? Zabijałam? Zeskoczyłam z niego i zaczęłam zadawać mu mniejsze rany.
- Odwrót! - ktoś krzyknął.
- Nireti...wróć do domu, zmień się w człowieka i zaopiekuj się Cryspinem. On umiera- poprosił Cyrian patrzał na mnie wielkimi oczami ale nie było w nich strachu lecz podziw - teraz już damy radę, dziękujemy.
Szybko skoczyłam do domu. Spojrzałam jeszcze raz na pole bitwy i ujrzałam jak wrogowie się wycofują. Przeze mnie. Wbiegłam do swojego pokoju. Tam pomyślałam o tym jak jestem człowiekiem i zaraz nim byłam. Był jeden problem - nagość. Założyłam co popadnie i zbiegłam do Cryspina leżącego na kozetce. Wszyscy się wokół niego krzątali. W końcu podeszła do mnie Emma.
- On umiera, przykro mi Nireti - powiedziała po czym odeszła z opuszczoną głową.
- Nie ma mowy - szepnęłam i delikatnie przebiłam się do niego przez tłum i opadłam na kolana.
Spojrzał na mnie tymi swoimi fioletowymi oczami. Miał w nich łzy i ból.
- Dziękuję - sapnął. - Za to, że potrafiłaś mnie wysłuchać. Teraz sama widzisz... Tego się nie uleczy. Wierzę, że zwyciężysz z nimi. Ko...
Przerwałam jego monolog wybuchając płaczem. Wielkim, ogromnym płaczem.
- Nie..nie...nie...nie...nie...nie rób mi tego - dotknął mojego czoła tak jak wtedy Agis's. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Cryspin...zginę bez Ciebie -zaszlochałam. Moje łzy obficie kapały na jego twarz i klatkę piersiową. Pospiesznie zaczęłam je z niego ścierać. A potem zakryłam rękami dłonie i łzy leciały jeszcze bardziej. Czułam nie możliwie rozdzierający smutek i pustkę.
W końcu wszystko ucichło.  Zaraz potem usłyszałam krzyki radości i zdziwienia.
- Co do cholery? - zdjęłam ręce z twarzy i rozejrzałam się.
Wtem poczułam jakąś dłoń na moim kolanie. Spojrzałam tam. Cryspin siedział i trzymał rękę na mnie. Żył. Jak to sie stało?! Nie zważając na otaczający nas tłum objęłam go z całej siły, płacząc ze śmiechu. Wyczerpany uśmiechnął się i przytulił mnie równie mocno.

      Gdy tylko wszyscy doszliśmy do siebie musieliśmy dojść do wyjaśnienia.

- Zamieniłam się w wilka... i wszyscy się mnie bali - powiedziałam z nieukrywaną dumą, aczkolwiek ciągle widziałam rozszarpywanego przeze mnie Oriona.
- Szkoda, że tego nie widziałem - rzekł Cryspin.
- Jest pięknym czarnym wilkiem o fioletowych oczach - Cyrian szturchnął mnie delikatnie w ramię. - W życiu takiego wielkiego wilka nie widziałem...
- Ale to nie zmienia faktu, że prawie zabiłam człowieka i przez moją przemianę wycofali się.
- Nie myśl tak. Dzięki Twojej przemianie rozkojarzyłaś ich. Tak to byśmy wszyscy zginęli - kłócił się ze mną Cyrian.
-Widzisz dlaczego nie chciałem, żebyś była jak my. Teraz się martwisz o to, że będziesz zabijać, a jesteś delikatna i czysta- Cryspin rzekł z konsternacją.
- Poradzę sobie. Teraz jeszcze jedno zanim usnę tu na stole... jak to się stało, że Ty zniknąłeś?- zapytałam.
- Zniknięcie Cryspina jak i uleczenie to Twoja zasługa. Masz potężną moc. I obiecuję jesteś po dobrej stronie - zachęcił mnie Cyrian.
- Dziękuję. Cryspinie... powinieneś  iść się położyć. Każdemu przyda się odpoczynek.
- Dobranoc... wilczyco - Cris wstał, lekko się zachwiał ale nie zwrócił na to większej uwagi i pocałował mnie w policzek, czym mnie zaskoczył.
- Do potem - odpowiedział Cyrian, a potem chwycił brata pod ramie i wyprowadził. Tłum się rozszedł, a ja stałam jeszcze chwile myśląc o tym, że On żyje... dzięki mnie.


 Trzy tygodnie później

       Siedziałam sama w pokoju. Rysowałam w notesie. Od dziecka uwielbiałam malować. Myślałam nad ostatnimi wydarzeniami. Wszystko się zmieniło, ale chyba na lepsze. Miałam rodzinę i przyjaciół, na których mogłam polegać. No i był Cryspin - przystojny chłopak, który od spotkania w jaskini mącił mi w głowie. Właśnie teraz zdałam sobie sprawę, że naszkicowałam jego postać ze skrzydłami? Na prawdę? On i ciało aniołka? Żart. Uśmiechnęłam się. Chwilę później usłyszałam pukanie do drzwi.


/Merenwen

1 komentarz:

NIE SPAMUJEMY