gry online

sobota, 18 lipca 2015

Ilu jeszcze zginie?

Rozdział 4

Rozmawiałam z nim długo o wszystkim i o niczym. Kompletnie zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości. Słuchałam tylko Jego niskiego głosu, który był niczym kołysanka... więc chyba nie powinnam się dziwić, że zasnęłam. Ostatnio coraz częściej mi się to zdarza. Ech... przez to wszystko sypiam coraz gorzej.

Moje odbicie w lustrze było bardzo niezadowolone z tego jak wyglądam. Blada, włosy w totalnym nieładzie, podkrążone oczy. Wyglądałabym pewnie jak trup gdyby nie rażący fiolet moich oczu.
Każdy w tym domu takie miał. Kiedy robiłam mały rekonesans poznałam kilka innych osób. Każdy miał zabójczo fioletowe spojrzenie. Cryspin obiecał, że wszystko mi wyjaśni... ale tradycyjnie w swoim czasie. Spięłam włosy w koński ogon i tak lepiej wyglądać już nie będę.

Pospiesznie ubrałam błękitną sukienkę i boso poczłapałam do kuchni. Byłam już w Domu trzeci dzień i czułam się tu swobodniej niż w starym rodzinnym domku.
Westchnęłam na to wspomnienie. Strasznie tęskniłam za mamą i tatą... dlaczego Patric tak się zachował... uderzył mnie. Kiedyś się kłóciliśmy, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki.
Zamyślona weszłam do kuchni i zaczęłam grzebać w szafkach w poszukiwaniu jedzenia.

- A ty z głową w chmurach? - przestraszona odskoczyłam od okna, a leżącą na blacie łyżeczkę chwyciłam jak rycerz miecz.
Cryspin opierał się o przeciwległą ścianę i trzymał w rękach starą gazetę. Znów się ze mnie śmiał. Był to bardzo przyjemny dźwięk. Odetchnęłam z ulgą, nie opuściłam ręki.
- Jeśli będziesz chciała mnie tym zabić to już wolę sam się poddać i rzucić z mostu, będzie szybciej - oparł się o blat ciągle chichocząc. Uśmiechnęłam się i znów zabrałam się za szukanie czegoś do spałaszowania.
- Małomówna z rana jesteś. Dobrze spałaś? Bo wyglądasz...
- Jak trup? Tak, tak lustro płakało jak się w nim przeglądałam - uśmiechnęłam się sztucznie i wyciągnęłam pudełko płatków śniadaniowych i mleko.
- Nie aż tak źle... tylko wyglądasz na trochę... bardzo... zmęczoną.
- Eee tam, przesadzasz. Jak to się wszystko skończy to może mój wygląd wróci do normy - znów posłałam mu sztuczny uśmieszek i zaczęłam otwierać mleko. Cryspin odsunął się od blatu i wziął z pułki niebieską, ceramiczną miskę.
- Nireti... zgaduję że to Ci się może przydać... - wyciągnął naczynie w moim kierunki i parsknął śmiechem. Chwyciłam miskę z zażenowaniem.
- Dupek - fuknęłam w jego kierunku i nasypałam trochę płatków.
- Powiedziałaś mi to już tyle razy, że chyba powinienem zmienić imię - pociągnął za mój kucyk i usiadł na przeciwko mnie.

A więc nareszcie nadarzyła się idealna okazja żeby go przepytać. Trzy dni mnie zbywa.
- Dowiem się wreszcie co stało się z moim bratem i rodziną, i czemu mam takie oczy jak wy? No i czemu mój braciszek chciał mnie kropnąć?
Uśmiech zszedł mu z twarzy. Otworzył usta żeby coś powiedzieć ale szybko je zamknął.
- Cryspinie nie waż się teraz nigdzie wychodzić! Trzeci dzień nic nie chcesz mi powiedzieć! - odłożyłam miskę z niedojedzonym śniadaniem na bok i świdrowałam go moimi fioletowymi oczyma. Może zahipnotyzuje go tak jak mówiła mama.
Westchnął i wlepił wzrok w swoje splecione na blacie dłonie.
- Obiecuje że ci powiem ale... - nie zdążył dokończyć zdania, bo do kuchni wpadła jak szalona Saaria. Ręce i twarz miała ubrudzone od krwi. Jak oparzona zeskoczyłam z krzesła. Cryspin chwycił ją za chudziutkie ramiona.
- Co się stało?!
- Bo... bo... bo... - dukała z oczami pełnymi łez - znaleźli Agis'a - Cryspin puścił Saarie i wybiegł z kuchni.
Pomogłam jej usiąść na krześle, bo wyglądała jakby miała się zaraz przewrócić. Nie patrzała na mnie. Kiwała się do przodu i do tyłu jakby miała chorobę sierocą.  Przyjrzałam jej się. Miała podkrążone oczy. Najbardziej martwił mnie kolor jej tęczówek, który przygasł. Nie był tak rażący jak kiedyś.
Nie pytałam jej o nic. Jest w takim stanie że już chyba nawet mówić nie może. Wyszłam z kuchni by poszukać Cryspina. Wczoraj mówił, że wysłał parę tygodni temu kilku Obdarzonych (tak nazywa się nasz ród), aby rozejrzeli się po okolicy. Nie wrócili aż do teraz. Przyspieszyłam.

Drzwi do przestronnego salonu były otwarte na oścież. Cryspin klęczał na środku i trzymał w ramionach jakąś niewyobrażalnie chudą postać. Podeszłam jeszcze bliżej i usłyszałam chrapliwy głos.
- Było... ich z dziesięciu... - podeszłam bliżej i od razu tego pożałowałam. Agis wyglądał okropnie. Żołądek wywracał mi się do góry nogami. Jego oczy były czarne jak Patric'a, a krew płynęła z nich ciurkiem. Złamany nos, zakrwawione i rozszarpane usta, z których rubinowa ciecz lała się wodospadem. Agis zaczął się dusić i Cryspin dotknął jego czoła. Po chwili mógł znowu mówić.
- Staraliśmy się... jak nigdy... ale oni są zbyt silni. Teho... zabrał chyba wszystkich swoich... żołnierzy - chłopak zakaszlał nerwowo. Potem mnie dostrzegł i zaczął świdrować czarnym wzrokiem. Podniósł chudą jak gałązka rękę i wskazał na mnie zakrwawionym palcem.  
- Jej... potrzebują... ona niesie nadzieje... i dobro... ale ty to wiesz... - znów na niego spojrzał po czym dotknął jego policzka zostawiając czerwony ślad.
- Uratujemy cię! - Cryspinowi łamał się głos. Chciało mi się płakać. Agis był cały zakrwawiony. Ubrania miał poszarpane, a z dziury w brzuchu wylewało się jeszcze więcej życiodajnej cieczy. Kto mógł skrzywdzić tego niewinnego chłopaka! Przecież to jeszcze dziecko! Miał góra szesnaście lat... Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Przyklęknęłam przy jego głowie i dotknęłam jego czoła tak jak wcześniej Cryspin.

Zamknął oczy i uśmiechnął się.
- Nadzieja... dobro... i ukojenie... - po tych słowach odszedł. Spojrzałam załzawionymi oczyma na Cryspina. Jego twarz była połączeniem smutku i gniewu.
- Gdybym... gdybym ci wszystko wyjaśnij, powiedział kim jesteś i co potrafisz... uratowałabyś go... Agis by żył... ale bałem się, że uciekniesz i mi nie uwierzysz. To był największy błąd jaki mogłem uczynić nie mówiąc ci nic - ułożył zwiotczałe ciało na posadzce po czym wyszedł zrezygnowany.

Mogłam go uratować? To przecież niemożliwe... nie wiem nawet jakim cudem jego ciało było w jednym kawałku, tak źle wyglądał!
Spojrzałam na jego twarz teraz spokojną niczym we śnie. Wiecznym śnie...
- Nireti musisz z nim porozmawiać. Nie reagować na jego protesty.
Cyrian, brat Cryspina kucnął przy mnie po czym dotknął dłoni Agis'a.
- Chyba powinnam dać mu trochę czasu... nie jest w najlepszym stanie.
- Musisz nauczyć się swoich mocy! - spojrzał na mnie poirytowany - Jesteś totalnie bezbronna, a podobno jesteś najsilniejsza z nas! Więc skończ bredzić i idź do mojego brata, albo ja ci dam taką szkołę, że będziesz błagała o spotkanie z nim! - Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Cyrian zawsze był miły i spokojny, a teraz nie było w nim ani krzty spokoju.
Pokiwałam głową zszokowana. Miał rację. Jak nie dziś to kiedy? Ilu jeszcze Obdarzonych zginie z rąk tego całego Teho i jego żołdaków? Wstając zachwiałam się lekko. Spojrzałam ostatni raz na Agis'a po czym ruszyłam w głąb Domu, do pokoju Cryspina.

Zapukałam w drzwi ale nie odezwał się więc weszłam po cichutku. Siedział w fotelu na przeciwko ogromnego panoramicznego okna.
- Cyrian twierdzi, że musisz mi wszystko powiedzieć. Postaram się we wszystko uwierzyć i tak już wiele widziałam, więc nic mnie nie zaskoczy...
Milczał. Miałam wrażenie, że nawet nie zwrócił na mnie uwagi . Westchnęłam. Skoro nie tak to zacznijmy inaczej.
- Cryspinie... ilu jeszcze musi zginąć byś mi wszystko wyjaśnił? - poruszył się nerwowo na krześle.
- Na pewno zauważyłaś, że różniłaś się od swoich rodziców... zero jakiegokolwiek podobieństwa... no i te oczy. Tak więc możesz się domyślać, że byłaś adoptowana... no może nie do końca... - zerknął na mnie.
Nie do końca adoptowana?
- Co masz na myśli?
Tym razem on westchnął.
- Twoi biologiczni rodzice byli naszymi przywódcami... dawno temu. Ale zostali zamordowani, a ciebie porwano. Szukamy cię od prawie siedemnastu lat. Jesteś nasza przywódczynią...
Wciągnęłam głośno powietrze. Ja przywódczynią?! Jak ja nawet nie umiem mów wygłaszać... ani jakkolwiek rządzić! Ale nie będę mu teraz przerywać, to może być jedyna okazja kiedy jest taki wylewny.
- Orioni to nasi odwieczni wrogowie. Są Elfami Zła i Strachu. Nie wiadomo jak powstali, wiemy tylko tyle, że w niewielkim odstępie czasu od naszego powstania. Swego czasu byli sławni z mordowania i bezczeszczenia. Ale potem słuch o nich zaginął... Dopiero dekadę później nasi przodkowie odkryli co spowodowało nagłą ciszę z ich strony... Umierali... Ich rasa chyliła się ku upadkowi, a wszystko przez to, że las w którym żyli tracił cenne wartości przez ilość trupów jakie zaściełały jego ścieżki. Orioni nie dbali o to gdzie zostawiają ciała zabitych - Cryspin zamilkł i spojrzał na mnie sprawdzając moją reakcje. Nie dałam po sobie poznać jak bardzo na mnie wpłynęło to co mówił i to co robili ci cali Orioni.
- Jeden z nich był jakimś tam szamanem od siedmiu boleści. Powiedział im że tylko czysta nadzieja i dobro będzie w stanie ich uleczyć . Nic sobie z tego nie zrobili i poszukali innego miejsca do zasiedlenia. Nasi przodkowie nie mogli pozwolić, by część lasu, którą sobie te zakute łby przywłaszczyły mogła umrzeć. Jesteśmy Dziećmi Lasu, Obdarzonymi i nie możemy sobie pozwolić by nasze dziedzictwo umarło przez bandę głupich elfów... Uleczyli las ale oni powrócili... i było ich więcej... bo lecząc las nasi przodkowie pomnożyli ich armie, dali im naszą nadzieję i dobroć... ale i tak nie to było najgorsze...


/Luthien

1 komentarz:

  1. B O S K I E No po prostu BOSKIE!!!!!! z wielką niecierpliwością czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń

NIE SPAMUJEMY