gry online

sobota, 13 czerwca 2015

Fiołkowe oczy

Rozdział 2

Ogień... wszędzie ogień. Nie mogłam się ruszyć...patrzyłam jak zahipnotyzowana. Płomienie wypalały te okropne wspomnienia.
Cieniutki, ale złowrogi głos ciągle powtarzał : Nic nie zrobiłaś, pozwoliłaś im umrzeć. To twoja wina!

Nieludzki wrzask rozniósł się echem po jaskini. Ktoś przyłożył mi dłoń do ust i wszystko ucichło.
- Nireti...to tylko sen... nie krzycz! Jeszcze ktoś nas usłyszy. - Patric zabrał rękę z moich ust i z gniewnym spojrzeniem obrócił się na drugi bok, po czym szybko zasnął.
Ja ciągle wpatrywałam się w niego... sama nie wiem czy z żalem czy smutkiem, a może ze złością? To było pocieszanie w jego stylu: ,,Stul jadaczkę, chcę mieć święty spokój, krzycz gdzie indziej.''
Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po niekształtnej jaskini. Przez myśl przebiegło mi masę pytań. Do kogo miałam się zwrócić o pomoc? Patric nie chciał służb. Nie rozumiałam tego. Czy to miała być nasza kryjówka na stałe? 
Jaskinia była w środku ciemna. Staraliśmy się, aby stąd wychodziło jak najmniej światła. Co by pomyśleli zwykli ludzie, którzy spacerowaliby po lesie? Tutaj mieliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Tatuś był przygotowany na taką sytuację i mi kiedyś pokazał. Po prawej stronie stały trzy zgrzewki wody niegazowanej "Z czystego źródła", a obok nich ciastka zbożowe, czekoladowe i trochę wafelków waniliowych. Z drugiej strony zanim tu przyszliśmy leżały dwie poduszki i jeden koc, gdyby przyszło tu spać. Takie zaopatrzenie doskonale przydało się na obecną chwilę. Następnie spojrzałam na wejście do jaskini.
Powoli wstawał dzień, słońce leniwie przenikało między drzewami. Zerknęłam szybko na Patric'a, by się upewnić, że na pewno śpi i po cichutku wyszłam z jaskini.

Uwielbiałam ten las. Znałam go jak własną kieszeń. Od najmłodszych lat biegałam po jego ścieżkach wraz z Patric'iem.

Potem coś się między nami popsuło. On siedział sam zamknięty w swoim pokoju... wychodził bardzo rzadko. Mama mówiła, że to dojrzewanie, ale ja nigdy jej nie wierzyłam. Z nim działo się coś złego. Od tamtego czasu mu nie ufałam.Tata chyba wiedział co się święci, ale wszyscy milczeli.

A teraz już nikt z najbliższych nie powie mi, co się dzieje. Zostałam z nim sama. Kochałam go, był moim bratem... ale coś... jakiś głosik podpowiadał, iż powinnam być ostrożna.

Przeszedł mnie dreszcz. Podreptałam na malutką łąkę przed jaskinią, skąpaną w słońcu i położyłam się na miękkiej i puszystej trawie. Miło było poczuć ten energiczny wiatr we włosach. Tutaj wszystko cieszyło się życiem. Każdy skrawek dudnił własnymi emocjami.
Czasem miałam wrażenie, że drzewa i kwiaty do mnie mówiły, śpiewały, radowały się moja obecnością. Gdzie się nie spojrzałam odczuwałam jak wszystko się do mnie uśmiecha, jakby tu było moje miejsce. Nadal tego nie rozumiałam. Zwierzęta nigdy przede mną nie uciekały. Mama mówiła, że to dzięki moim oczom... że hipnotyzują zwierzęta. Zachichotałam. Kochałam ją jak nigdy, zawsze przy mnie była. 

Wiele rzeczy robiliśmy wspólnie. Tylko ja, mama i tata. Zawsze bardzo chciałam, żeby Patric był z nami, ale jak tylko przeszedł w wiek buntu to oddalił się od wszystkich. Rodzice na początku się martwili, potem zaczęli wszystkim mówić, że każdy to przechodzi. Mimo wszystko dla mnie mama była największym wsparciem. Od bardzo dawna tłumaczyła mi wszystko tak jak umiała. 
Dużo czasu spędzaliśmy w lesie. Rodzice często organizowali dla mnie piknik. Tato? Tato pracował, podczas, gdy mama zajmowała się domem i swoją szklarnię miała za naszym domem, ale w wolnym czasie również zawsze był przy mnie. Gdy miałam wiele pytań, rzadko się zdarzało, żeby nie umiał na nie odpowiedzieć.
A teraz? Spochmurniałam. Ja wiedziałam, że mogłabym ich uratować... a Patric mi na to nie pozwolił. Łza spłynęła po moim policzku i kapnęła na trawę.

Po chwili usłyszałam szelest koło ucha. Na początku myślałam, że to wiatr, ale dźwięk stał się coraz głośniejszy. Podskoczyłam zdezorientowana. W miejscu gdzie kapnęła moja łza, teraz powoli wyrastał mały kwiat... krokus uprawny... mama była z zawodu ogrodnikiem, dlatego wiele wiedziałam na temat roślin.

Ale tek krokus był inne niż te, które widziałam w szklarni. Jego intensywny fiolet raził oczy... i to jak szybko urósł... w dodatku na zwykłej ziemi? Przecież to było prawdopodobnie niemożliwe...

- Nireti! - aż podskoczyłam zaskoczona. Spojrzałam w kierunku jaskini. Patric stał z rękami na biodrach i wpatrywał się we mnie gniewnie. Krokus i tajemnica jego powstania wyparowała mi

z głowy... oczy Patric'a skutecznie zmieniły mój tor myślenia... jego niebieskie niegdyś tęczówki zlewały się teraz ze źrenicami.
Zamrugałam zszokowana kilka razy ale jego oczy znów były niebieskie... nie mogło mi się wydawać... a jednak jego oczy były takie jak zawsze. Patric szedł gniewnym krokiem w moją stronę.
- Kto pozwolił ci opuścić jaskinię?! - chwycił mnie za ramie i potrząsnął.
- Ał! Puść mnie! Oszalałeś? - wyrwałam swoją rękę.
- Stać! Nie ruszać się! - za moich pleców odezwał się niski męski głos. Patric szybko zasłonił mnie swoim ciałem.
Kompletnie skołowana wyjrzałam zza pleców brata. Celował do nas gruby policjant, czterech pozostałych stanęło w półkolu i również do nas mierzyło.
- Co robicie w środku lasu?
- Nasz dom spłonął wczorajszej nocy. - Patric warknął na mężczyznę.
Policjant obniżył lufę i patrzał zdziwiony. Reszta spoglądała po sobie.
- Wy... jesteście Patric i Nireti Tain? Myśleliśmy, że nikt nie przeżył...
- Ooo... tak trudno policzyć ciała? - Patric powiedział to z taka ironią, że policjanci zdziwili się jeszcze bardziej.
- Ciała były doszczętnie spalone... Ale nie rozmawiajmy o tym w lesie. Chodźcie, zabierzemy was na komisariat, ogrzejecie się, zjecie coś i porozmawiamy.

Jak na zawołanie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Spojrzałam z nadzieją na Patric'a. Tak bardzo chciałam coś zjeść i dowiedzieć się co było przyczyną pożaru.

- Proszę nam wybaczyć, ale poradzimy sobie sami. - chwycił mnie za ramię i zaczął ciągnąć w kierunku jaskini. Już chciałam się mu wyrwać, jednak po chwili gruby policjant chwycił mnie za drugi ramie.

- Puść Nireti! - Patric wrzasnął z wściekłością. Policjant nawet nie zdążył zareagować, kiedy mój brat wyrwał mu z drugiej dłoni pistolet i wymierzył w głowę, a następnie wepchnął mnie w krzaki.

- Patric'u Tain... w tej chwili połóż broń i kopnij ją w moim kierunku. - Policjant powoli zaczął się wycofywać z rękami w geście poddania. Inni mierzyli w mojego brata. Patrzyłam na całą akcję przerażona do szpiku kości.
Braciszek zaśmiał się złowrogo i strzelił w pierwszego policjanta stojącego najbliżej. Krew trysnęła z jego klatki piersiowej wprost na mnie. Z łoskotem przewrócił się na ziemię i w następnych sekundach wykrwawiał na śmierć. A ja nie mogłam się ruszyć. Czułam jak stróżki krwi policjanta spływają po mojej twarzy.

Dwaj, którzy stali najbliżej postrzelonego podskoczyli do niego i zaczęli akcję ratunkową, trzeci otworzył ogień do Patric'a, ale jakimś niewyobrażalnym cudem żadna z dziesięciu (tyle przynajmniej naliczyłam) kul nie trafiła go. Za to on jednym celny strzałem trafił w głowę trzeciego policjanta, po czym wpakował kolejne dwie w tego grubego, kompletnie bezbronnego. Ja ciągle przerażona nie mogłam się ruszyć. Chciałam krzyczeć ale gardło miałam zaciśnięte. Tamci dwaj widząc, że nie pomogą już koledze wyciągnęli znowu broń i zaatakowali Patric'a. Znów żaden pocisk go nie dosięgnął, choć ani jeden z policjantów nie spudłował.

Kiedy skończyły im się magazynki, mój brat zastrzelił ich bezceremonialnie.

Bolały mnie płuca i każdy oddech był palący, niczym rozgrzany pręt na skórze. Patric spojrzał

w moim kierunku, a głosik w głowie wrzeszczał, że mam uciekać... nie, nie głosik... to las... wiedziałam i czułam że las karze mi się ewakuować. Rośliny, zwierzęta, delikatny wiatr i słońce... wszyscy nagle zaczęli wrzeszczeć w mojej głowie. Zerwałam się na nogi i zaczęłam biec. Wiedziałam, że nie mam szans. On był za bardzo wysportowany. Chwycił mnie w pasie i powalił na ziemię. Kolano docisnął do moich pleców, pozbawiając mnie oddechu.
- Kto pozwolił ci uciekać? Na dodatek beze mnie? Nie ładnie siostrzyczko... - tym ostatnim słowem prawie splunął.
- Puszczaj mnie... morderco! - wysyczałam. Chwycił mnie za ramiona i jednym płynnym ruchem podniósł.  Patrzyłam mu prosto w oczy, te błękitne oczy, które kiedyś się do mnie uśmiechały.
A teraz? Znów były czarne i ziały śmiercią. Zaczęłam się wyrywać przerażona.

Ni stąd ni zowąd uderzył mnie z całej siły w twarz. Wrzasnęłam zdziwiona chwytając się za policzek.

- Oszalałeś?! Kim ty jesteś? - wrzasnęłam na niego ze łzami w oczach.
Nie odpowiedział mi, tylko posłał ten swój złowrogi uśmieszek. Znów podniósł rękę, by zadać ostateczny cios. Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić w duchu.
Nagle usłyszałam przeraźliwy, mrożący krew w żyłach ryk... ryk niedźwiedzia. Otworzyłam oczy i spojrzałam na Patric'a. Dłoń miał zawieszoną w powietrzu, ale nie spoglądał na mnie, tylko za siebie. Wychyliłam się lekko w bok i zobaczyłam go. Największego niedźwiedzia Grizzly na świecie, o kruczoczarnej sierści i wielkich fioletowych oczach. Znów z jego gardła wydarł się groźny ryk. Stanął na dwóch łapach i wlepiał te swoje zjawiskowe fioletowe oczy w Patric'a...

Te oczy... tak bardzo ludzkie... tak bardzo podobne do moich.



/Luthien

3 komentarze:

  1. Mega *~* ja chcę więcej, ja chcę więcej ����❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Fioletowe oczy są pospolite w opowiadaniach, ale tutaj się wyróżniają!
    zapomnijgo.blogspot.com
    pssandialo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staramy się, aby nasz blog nie należał do blogowej rutyny ;) Dziękujemy ;* /M.

      Usuń

NIE SPAMUJEMY