gry online

środa, 9 grudnia 2015

Nieposkromiona

Rozdział 7

          -Nie tak Nireti! Czemu nie potrafisz się skupić?- zapytał oburzony Cyrian.
Spojrzałam nadal spokojna na mojego nauczyciela unosząc jedną brew do góry. Stał z pochmurną miną obok mnie i patrzył na przedmiot, który próbowałam poruszyć. Bez rezultatów.
- Zrozum, że w porównaniu do Ciebie jestem tutaj bardzo krótko, a o swoich mocach w pełni wiem od wczoraj. Daj mi trochę czasu...
- To nie chodzi o czas. Jesteś rozkojarzona, nie potrafisz się skupić na jednym przedmiocie - odparł zdenerwowany.
- Wiesz co? Czasami pracuje się z tobą dobrze, ale czasami przychodzi moment, że ...
- Hmm... zachowuję się jak skończony dupek? - uśmiechnął się.
Popatrzałam na niego z konsternacją. Co się z nim działo? Od wczoraj zachowywał się tragicznie.
- Nie, nie, nie! Po pierwsze to określenie ma tylko i wyłącznie Cris, a po drugie to nie jest śmieszne. Myślisz tylko o tym żeby uratować lud. Okej. Rozumiem, że do tego dążymy, ale przesadzasz - krzyknęłam zbulwersowana.
- Ja przesadzam? Dziewczyno zrozum!... od tego czy cię nauczymy zależy nasze życie.
Zabrakło mi słów. Poczułam się jakbym dostała od niego mocny policzek. Rozumiałam, że rodzina jest ważna i Las Tysiąca Dusz także. Właśnie takie wartości przekazała mi moja zmarła biologiczna mama, która pojawiła mi się wczoraj, opowiadając całą historię mojego życia. Jednak nikt nie widzi, że bardzo się staram pomóc jak tylko mogę.
- No właśnie! Słyszysz siebie w ogóle? Dla ciebie liczycie się tylko wy. A o mnie pomyślałeś?! Nie!
- Nie zarzucaj mi, że mam gdzieś to co robisz, bo gdyby tak było nie zgodziłbym się żebyś tu mieszkała.
- A może to było z litości? Potrzebowałeś pomocy to mi pomogłeś. Jestem tylko narzędziem, robotem w skórze człowieka, który ma w jeden dzień ogarnąć wszystko i ocalić każdemu tyłek, a potem oddać się w ręce Orionów i dać im się jeszcze zabić. To by było dla ciebie najlepsze. Pozbyć się problemu.
- Lekcja skończona! Wyjdź! - rozkazał Cyrian wskazując palcem na drzwi.
 W tej samej chwili wszedł Cryspin. Spojrzał na nas ze zdziwieniem i zapytał:
- To ma być nauka?
Nie mogłam już wytrzymać. Spojrzałam ostatni raz na Cyriana, mówiąc:
- Myślałam, że jesteś inny. Pomyliłam się. Radź sobie sam. Cris, podziękuj braciszkowi. Pomógł wam. Cześć. 
- Stary, co ty jej zrobiłeś?- zapytał Cryspin - jest zgryźliwa jak osa.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek. To nie zmieniało faktu, że staram się jak mogę, a ktoś tu miał mnie na prawdę gdzieś.

       Zbiegłam po krętych schodach i wybiegłam na zewnątrz. Nie mogłam tutaj zostać. Musiałam odsapnąć. Tylko gdzie? Wszędzie roiło się od nieprzyjaciół. Stanęłam u wejścia i rozejrzałam się dookoła. Było ciepłe lato. Wszystko tętniło życiem. Czasem nawet za bardzo.
Temperatury dochodziły do 40 stopni Celsjusza. Wystarczyło przynieść koc, położyć się i poczuć jak promienie słońca dotykają ciała. Coś wspaniałego. Ale nie w tym życiu. Nie przy tych facetach zapatrzonych w siebie... i nie teraz kiedy byłam wściekła za takie nastawienie do mojej osoby.
Zbliżając się do bramy zauważyłam, że strażnik zaczął mi się  przyglądać. Pytanie podstawowe ,czy mnie wypuści. Starałam się nadać mojej twarzy jak najbardziej obojętny wyraz i podeszłam szybko do bramy.
- Otworzysz? - zapytałam.
- Panienka nie może wychodzić - odpowiedział sceptycznie i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Ależ owszem, że mogę. Chyba tu mieszkam. Zamkniecie mnie jak w więzieniu?
- Na zewnątrz jest niebezpiecznie, wszędzie mogą być Orioni.
- Zaraz wrócę - skłamałam. Mierzyłam się z nim wzrokiem i czekałam aż pęknie. 
- Proszę się nie oddalać - odwrócił pospiesznie swoje fioletowe oczy i otworzył bramę.
Kiwnęłam głową i wybiegłam poza ogrodzenie. Tego było mi potrzeba. Odwróciłam się, ostatni raz oglądając się za siebie, Łzy frustracji kreśliły mokre ścieżki na policzkach. Tak bardzo chciałabym zobaczyć mamę.
        Po pewnym czasie zasapana dotarłam do lasu. Naszego lasu, ale nikogo tutaj nie było.
Rozejrzałam się. Cały terem wyglądał niesamowicie. Niczym z bajki. Wszystko jak to o tej porze roku mieniło się kolorami tęczy. Słońce nadawało blasku brązowym konarom drzew i soczyście zielonym liściom. Niebo kusiło swym błękitem. Wszystko przyciągało mnie tutaj. Tu był mój dom? Czy tam nie było dla mnie miejsca? Las mnie wołał i cieszył się moją obecnością. Przynajmniej on jeden raduje się, że jestem zakpiłam w myślach. 
- Mamo? Jesteś?
Nic się nie stało. Liczyłam na jakąś oznakę obecności. Na cokolwiek, ale wszystko pozostało bez zmian. Spróbowałam jeszcze raz.
- Mamusiu, proszę pomóż mi - załkałam chrapliwie.
Nagle ni stąd ni zowąd owiał mnie chłodny wiaterek. Zupełnie niepodobny do lata. Zaczęłam się rozglądać i ujrzałam ją. Stała między dwoma potężnymi dębami i miała chyba najsmutniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Była bardzo niewyraźna. Zaczęłam biec do niej ale ona oddalała się.
- Co się dzieje?!
- Nie mogę długo tu zostać. Dostałam pozwolenie tylko na chwilę - odparła.
- Jakie pozwolenie? Mamo, przecież jesteś królową tego lasu i Lasu Tysiąca Dusz.
- Już nie. Ja już nie żyję. Muszę Wyroczni pokazać, że jesteś godna być moją następczynią. Nieustanie próbujemy ocalić was od Orionów, ale u ciebie wygląda to wszystko jak zbieg okoliczności i działania natury.
- Dajesz radę? - zapytałam.
- Muszę. Ale ty nie poddawaj się. Nie daj się zniszczyć. Musisz być silna!
- Nie radzę sobie. Nie mogę się skupić. Nie nadaję się na królową! - krzyknęłam zrozpaczona.
- Ah, cóż za pesymizm! Cyrian jest specyficzny. Jak go we śnie postraszę to zobaczymy... 
Na tę wzmiankę delikatnie się uśmiechnęłam. Mama troszczyła się o mnie. Kochała mnie.
- Nie trzeba - zasugerowałam.
- Może nie trzeba, ale Cyrian nie do końca potrafi zrozumieć w jak tragicznej sytuacji jesteś. Odeszłam zanim zdążyłam ci wytłumaczyć jak funkcjonuje nasz świat. Teraz oni mają się tobą opiekować, inaczej spiorę im tyłki.
Zaczęłam się otwarcie śmiać. Przyjrzałam się mamie. Miałam jej rysy twarzy. Była taka władcza. Nawet jako duch. Była niesamowita. Promieniowała siłą i oddaniem dla nas. W tym samym momencie zaczęła znikać.
- Już odchodzisz?!- krzyknęłam.
- Wołają mnie. Pamiętaj! Dasz radę. Gdy ćwiczysz, staraj się sobie daną rzecz wyobrazić. I tak będzie rzeczywiście. Jestem z tobą! Kocham cię.
- Ja ciebie też... mamo. - zniknęła zanim zdążyłam dokończyć.
      Obejrzałam się za siebie. Na szczęście nikt tego nie widział. Gdzie mogłam pójść? Przyjrzałam się dokładnie terenowi i wydawało mi się, że brakuje dwadzieścia minut drogi, aż znajdę się w TEJ jaskini. Mojej jaskini. Skierowałam się na północ, dokładnie się rozglądając. Szłam szybko, co jakiś czas zatrzymując się i nasłuchując czy ktoś mnie nie śledzi. Po dotarciu na miejsce po cichu zajrzałam do środka. Była pusta. Weszłam i sięgnęłam po latarkę, którą wzięłam z naszych pomieszczeń gospodarczych po pożarze.
Następnie zajrzałam do skrzynki, gdzie kiedyś zostawiliśmy trochę żywności. Była tam. Sięgnęłam po batonik czekoladowy i zjadłam popijając wodą mineralną. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie chciałam wracać. Jeszcze nie ochłonęłam i nie miałam ochoty patrzeć na Cyriana.
     Spróbuję poćwiczyć. Wyjęłam drugą butelkę wody i postawiłam ją metr od siebie. Po czym usiadłam dalej, wzięłam trzy duże głębokie wdechy i przyjrzałam się jej dokładnie analizując z czego jest zrobiona. W głowie wyobraziłam sobie jak butelka unosi się wysoko. Jednak byłoby to zbyt piękne. Butelka delikatnie drgnęła i na tym się skończyło. Zrezygnowana rzuciłam nią o skałę na przeciwko mnie, ta pękła i rozprysła się po całej przeciwnej ścianie. Nie miałam siły. Mamie było łatwo mówić, bo siedziała w tym dłużej niż ja. Zmarnowana położyłam się na kamiennej podłodze i leżałam dobrych kilka godzin, a myśli płynęły w mojej głowie wartkim nurtem. Kiedy na zewnątrz było już ciemniej okryłam się starym kocem i starałam się zasnąć.
     Calutkie dwa dni spędziłam w jaskini jedząc, śpiąc i przede wszystkim ćwicząc. Chciałam wrócić dopiero wtedy, kiedy czegoś w końcu się nauczę. Ale mogłam tylko pomarzyć.
Był już ranek a ja ciągle leżałam z pół przymkniętymi powiekami i pozwoliłam myślom znów tłuc się w mojej głowie. Nagle światło dobiegające z wejścia jaskini zasłonił jakiś cień. Wzdrygnęłam się przerażona myślą, że to Orionii. Chciałam delikatnie otworzyć oczy, ale miałam wrażenie, że ktoś mi się przyglądał. Udałam że śpię, po czym znów poczułam na twarzy promienie słońca, które oślepiały mnie nawet przez zamknięte powieki. Delikatnie otworzyłam oczy. Poza grotą stał Cryspin i Cyrian wraz z jednym, dwojgiem... o cholera... z pięcioma strażnikami. Chyba miałam przechlapane. Delikatnie zmieniłam pozycję. Domyślając się, że panowie to zauważyli usłyszałam ich rozmowę:
- Wracajcie do Domu. Ja z nią porozmawiam i przekonam do powrotu.
- Przemów jej do rozumu - rzekł Cyrian.
- Nie przeginaj Cyr, to przez ciebie uciekła - Cryspin wysyczał to zdanie przez zaciśnięte zęby. Wszedł do jaskini i znów przysłonił światło.
Momentalnie całe moje ciało się spięło i raczej nie wyglądałam naturalnie. Czuć było w powietrzu jak Cryspin mnie obserwuje. Nagle zrobiło mi się dziwnie ciepło i zimno. Popadałam ze skrajności w skrajność.
- Nie udawaj - rzekł wyluzowany.
Starałam się jak najpłycej oddychać, aby nic nie zauważył. Nie miałam zbytnio ochoty na rozmowę. Cryspin nie dał za wygraną.
- Taka jesteś? Sama tego chciałaś.
       Usłyszałam jak krząta się po jaskini. Poczułam chłód. Położył się koło mnie unosząc mój jedyny koc. Zbliżył się i swoją prawą rękę położył na moim brzuchu. Nie spodziewając się tego, zesztywniałam w jego ramionach i najprawdopodobniej się wydałam. Musiałam się odezwać wykręcając się z jego ciepłych objęć. Nie chciałam żeby mnie dotykał. Może nie powinnam tak się zachowywać, ale zachowanie Cyriana bardzo mnie zabolało.
- No dobra, jak mnie tu znalazłeś? - zapytałam rozgoryczona zrzucając jego rękę z brzucha.
- Podaj mi inne miejsce, gdzie miałaś coś do jedzenia, picia i spania - poprosił grzecznie ukrywając rozbawienie.
- Nie rób ze mnie idiotki... to wasza wina. - usiadłam i spojrzałam na niego, starając się ukryć gniew i smutek.
- Z pewnością. Tylko nie nazwij mnie "dupkiem" - również usiadł i objął mnie ramieniem.
- Jeszcze na to nie zasłużyłeś. Dopiero ci się zbiera - odgryzłam się.
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Brakowało mi go.
- Wracajmy.
Nie chciałam iść. Nie chciałam oglądać Cyriana. Nienawidziłam go. Spojrzałam Crisowi w oczy i pokiwałam przecząco głową.
- Nireti nie sprzeciwiaj mi się... dwa dni cię nie było, wszyscy cię szukali, nie bądź egoistką. Jesteś naszą nadzieją, bez ciebie umrzemy. - głos mu się lekko załamał.
Westchnęłam i oparłam głowę o jego klatkę piersiową.
- Przepraszam, po prostu miałam już dość, nie jestem robotem, też się strasznie stresuję i boję...
Cryspin mocno mnie przytulił, po czym pomógł wstać z zimnej ziemi.
      Wyszliśmy trzymając się za ręce i skierowaliśmy się do domu. Nie spieszyło nam się. Szliśmy w milczeniu chłonąc piękną pogodę. W końcu zza drzew wyłoniła się pierwsza wieżyczka Domu. Kiedy już przekroczyliśmy jego próg skierowaliśmy się do kuchni żeby coś przekąsić. Ale nie było nam to dane gdyż w korytarzu napadł na nas Cyrian.
- To nie miał być romantyczny spacer tylko szybki powrót.
- Zazdrościsz? - Zapytałam gniewnie i poszłam do kuchni. Dopiero wróciłam, a ten znów swoje. Czy on kiedykolwiek wrzuca na luz?
W oddali usłyszałam jak Cryspin się śmieje. Nie czekając aż Cris do mnie dołączy zrobiłam sobie na szybko gorącą czekoladę, zabrałam ją i bez słowa poszłam do swojego pokoju. Był środek lata, ale w jaskini było zimno. Przebrałam się w błękitną, wełnianą piżamę i weszłam pod kołdrę, cały czas popijając czekoladę. Kiedy już powoli odpływałam, bez pukania wszedł Cris. Przyklęknął przy łóżku i spojrzał mi w oczy.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, proszę... wystraszyłaś mnie nie na żarty.
- Przepraszam. Obiecuję, że już nie ucieknę tylko na miejscu skopię tyłek Cyrianowi.
- Mam nadzieję, że będę mógł to zobaczyć - uśmiechnął się łobuzersko.
Cmoknął mnie w czoło, okrył kołdrą po czym wyszedł z uśmieszkiem na twarzy.
Byłam tak wykończona, że nie potrzeba mi było wiele czasu by zasnąć.
      Gdy tylko się obudziłam, poczułam okropny ucisk w klatce piersiowej. Próbowałam odkaszlnąć, ale to nie pomogło. Chciałam coś powiedzieć, ale kompletnie straciłam głos. Nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. Wyszło mi spanie dwie noce na zimnych kamieniach. Miałam przechlapane. Rozpłakałam się. Kompletnie nie widziałam co mam robić. Spojrzałam na zegarek, była dwunasta w południe. Może zaraz ktoś przyjdzie sprawdzić czy jeszcze żyję. Do tego było mi  cholernie zimno. Cudownie, no po prostu niesamowicie. Tyle pracy przede mną, a tu jakaś choroba. Załamana położyłam się na plecach i wzniosłam ręce do nieba.
Po chwili ktoś zapukał i nie czekając aż wydobędę z siebie ledwie słyszalny charkot, wszedł. To Cris. Spojrzał na mnie i o mało nie potknął się o gruby dywan.
-A Tobie co do cholery? - spojrzał wielkimi oczami. Przyłożył mi dłoń do czoła i chyba sprawdzał czy mam gorączkę -wyglądasz jak siedem nieszczęść. Źle się czujesz?
Kiwnęłam głową, a moja twarzy wykrzywiła się grymasie bólu. Chyba mnie kompletnie przewiało.
- Nie możesz mówić?
Znów kiwnęłam tym razem jednak delikatniej.
- Nie to żebym wypominał, tak to jest jak się ucieka i śpi na lodowatej ziemi. Wiedz jednak, że przeciętny człowiek w tym momencie siedziałby w szpitalu i ratował się z obustronnego zapalenia płuc. Jednak z racji kim jesteś i do tego mając moc leczenia tylko przez kilka dni nic nie powiesz. Hm...będzie to ciekawe doświadczenie. Zaraz Ci coś przyniosę.
Wyszedł, nawet się nie odwracając.
Po chwili wrócił ze śniadaniem na tacy i jakimś okropnie zielonym płynem w szklance. Kazał zjeść, wypić i ciągle leżeć.
Tak minęło mi kilka dni. Czułam się jak noworodek, który nic więcej zrobić nie może. Dwa razy dziennie musiałam pić te gorzkie krople. Nie wolno mi było nawet chodzić bez powodu. Cryspin jest zdecydowanie nadopiekuńczy.
       Leżałam już bezczynnie czwarty dzień. Kiedy przeczytałam już wszystkie książki jakie tu miałam, zaczęłam  się rozglądać po pokoju. Był w odcieniu błękitu, który bardzo przypominał kolor mojej sypialni w starym, kochanym domku. Lubiłam błękit i fiolet. Podtrzymywały przy sile i niemo mówiły, że dam sobie ze wszystkim radę. Uwielbiałam te kolory. Na przeciwko mojego łóżka była ogromna, biała szafa na ubrania wbudowana w ścianę. Obok niej były drzwi, a po ich prawej stronie stało niewielkie biurko, na którym miałam niesamowity bałagan. Nie miałam kiedy zrobić porządku. Zawsze coś. Obok podwójnego łóżka z białego drewna, stała szafka nocna w tym samym odcieniu, a kawałek dalej były drzwi do toalety. Koło nich stał mały stolik do kawy. W tej chwili na nim stał ogromny bukiet krwisto-czerwonych róż, które jeszcze przed nocowaniem w jaskini dostałam od Cryspina. Jak z bicza strzelił, wszystkie wspomnienia tamtego dnia wróciły.
       Rozmawiałam z mamą...  a kiedy jej duch zniknął,  usłyszałam skrzypnięcie furtki, którą wszedł Cris. Był strasznie zamyślony. Na początku w ogóle mnie nie zauważył. Dopiero gdy chrząknęłam podniósł zdziwiony wzrok, jakby nie wiedział, gdzie jest. Lekko otworzył usta, próbując coś powiedzieć.
- Hmm... co tu robisz? - zapytał rozglądając się na boki.
- Musiałam trochę... pomyśleć. Ale teraz chciałam wracać do domu. Idziesz?
- Tak... nie... nie wiem... - spurpurowiał na twarzy. Aż otworzyłam szerzej oczy. Cryspinowi brakło języka w gębie, to w ogóle możliwe?! 
- Okey... - lekko zdziwiona skierowałam się do domu. Sama nie wiem co przyciągało mnie do tak nieokiełznanego chłopaka. Ale coś na pewno czułam... jakby przyciąganie.
- Nireti?
- Co jest? - odwróciłam się szybko z nadzwyczajną gorliwością.
Spojrzał na mnie swoimi jeszcze bardziej intensywnymi, fioletowymi oczami jakby ich blask w danym momencie zdradzał to co on czuje. Kolor spojrzenia niesamowicie kontrastował z jego czarnymi włosami. Teraz błysk jego wzroku dodawał całej postaci tajemniczości. Jakby Bóg stwierdził, że jeszcze za mało dał mu atrakcyjności. Skąd on wziął się w takim świecie? Nie ma takich facetów. Był dobrze zbudowany, jakby regularnie uczęszczał na siłownie, ale mimo to wyglądał słodko i momentami bezbronnie.
Był ubrany w czerń. Koszula była włożona w ciemne, jeansowe spodnie, a na ramiona narzucił skórzaną kurtkę. Buty miał eleganckie, ale ciężkie, dopasowane do swojego charakteru. Ubiorem podkreślał delikatną, śniadą cerę. Chłonęłam ten piękny obraz, żeby został już w mojej głowie na zawsze.
- Ja już dłużej nie mogę... - kilkoma zgrabnymi susami podszedł do mnie przyciągają do siebie. Nasze wargi się zetknęły, a mój świat zawirował. Staliśmy po środku ogrodu objęci, jakbyśmy nie mogli się od siebie oderwać.
- Że co proszę? - z trudem łapałam oddech.
- Nie mogę dłużej być obojętny na to co do ciebie czuję. Nie wiem co ty masz w sobie, ale z tą swoją obojętnością jesteś cholernie seksowna. Wyglądasz na delikatną, ale jednocześnie jesteś w stanie mordować. Nie wiem jak ty to robisz, ale przyciągasz mnie do siebie. Jesteś okropnie wkurzająca i kapryśna. Na prawdę wiele razy próbowałem się od ciebie odciąć. Zamknąć swoje uczucia przed tobą, ale nie umiem.
- Emm... nie wiem co powiedzieć. 
- Powiedz prawdę, chcę ją usłyszeć. Mam nadzieję, że to będzie to na co tyle czekałem.
- Cris, nie jeste...
W tym momencie znowu mnie pocałował, przyciskając mnie mocniej do swojego umięśnionego ciała. Kiedy się od siebie oderwaliśmy ledwo mogłam złapać oddech.
- Posłuchaj mnie, nie jestem pewna czy w naszym pokręconym i niebezpiecznym świecie jest w ogóle szansa na miłość - wyszeptałam.
- Jest, spróbujmy. Nie rozumiesz? Kocham cię Nireti. Daj nam szanse - spojrzał na mnie błagalnie.
- Cryspinie... nie jesteś dla mnie obojętny. Też zamiast przesiadywać gdzie indziej, siedzisz w mojej głowie, ale nigdy na prawdę nie byłam zakochana. Musisz dać mi trochę czasu. Daj mi się upewnić, że jesteś tym, na którego czekałam. Proszę - uśmiechnęłam się wyrzuciwszy wszystko z siebie.
- Dam ci tyle czasu ile tylko zapragniesz, ale już się ode mnie nie uwolnisz. - uśmiechnął się swoim urzekającym uśmieszkiem.
Kiedy się od siebie w końcu oderwaliśmy zobaczyłam bukiet, który leżał przy naszych stopach. Cryspin szybko się schylił, poprawił go i mi wręczył. Spojrzałam na kilkanaście róż i się rozpłakałam. Łzy kapały na trawę i wystarczyła chwila, by w okół nas zaczęły wyrastać krokusy i bratki. Uśmiechnęliśmy się do siebie i skwitowaliśmy całą sytuację pocałunkiem. Potem jak normalni ludzie wróciliśmy do domu.'
       Przyłapałam się na uśmiechaniu do kwiatów. Niesamowita chwila. Czy ja się na prawdę zakochałam? Czułam, że już niedługo się tego dowiem. Powracając do rzeczywistości musiałam trochę się rozruszać. Po tygodniu ciągłego leżenia i spania już normalnie mówiłam i funkcjonowałam jak człowiek.
Ubrałam się w dres i po cichu zeszłam do wielkiego i przestronnego salonu.. Dom bardzo różnił się wyglądem na zewnątrz i wewnątrz.
       Z zewnątrz przypominał wielki gotycki zamek z XIII wieku. Strzelista, ogromna wieża kojarzyła mi się z wyprawami krzyżowymi. Tam przeważnie siedzieli strażnicy i obserwowali czy przypadkiem Orionii nie postanowili wrócić. Miał bardzo dużo różnych zdobień i pięknych witraży. Jedyne co nadawało współczesności temu zamkowi to fakt, że został odremontowany i nie było widać czerwono- brązowych cegieł, tylko ocieplono go, zapewne nałożono gładź i pomalowano na odcień ciemno szary.
       Natomiast wewnątrz nie było mowy o XIII wieku. Wszystko pasowało do XXI. Budynek miał wiele pomieszczeń. Na górze znajdowały się sypialnie, łazienki i sale obrad, gdzie decydowano o naszych dalszych poczynaniach. Zaś na dole był ogromny salon z telewizorem, narożnikiem, stołem i perskim dywanem, przestronna kuchnia i kilka pokoi strażników. Każdy z nich był pomalowany w innym pastelowym kolorze. W jednym miejscu na dole na ścianie wisiał rząd kilkunastu portretów, które prezentowały przedstawicieli naszej wielkiej rodziny w poszczególnych latach. Niedługo ma tam zawisnąć i moja podobizna.
       Rozglądając się po całym domu, przypadkiem wpadłam na Sarie. Uśmiechnęła się jakby to właśnie mnie szukała. Była bardzo wysoka, ale też chuda. Mimo to sylwetka młodej kobiety się nie zmieniała. Włosy miała w odcieniu kasztanowym. Jej sierść musiała wyglądać niesamowicie. Trochę różniła się od nas karnacją skóry. Pasowała do niej lekka opalenizna. Przyglądała mi się swoimi fioletowymi oczami. Niestety nie były one już tak barwne. Widać było w nich zmęczenie, cierpienie i ból. Cryspin mi kiedyś powiedział, że wygasły kolor oczu oznacza, że Sariaa widziała bardzo dużo umierających ludzi, krwi i okaleczenia. Nie raz było za późno na jej pomoc i już straciła nadzieję, że świat będzie piękniejszy. Cyrian za to nie mógł się powstrzymać od uwagi, że to ja muszę dać jej nadzieję. Tylko jak? Zaczęłam się zastanawiać czy nie napisać książki ,,Nastolatka ratuje świat". W końcu mieliśmy tu dużo do roboty. Teraz stojąc przede mną reprezentowała wielką siłę. Miała na sobie cały czarny strój, który wyglądał na tyle swobodnie, że w momencie zagrożenia nie krępowałby jej ruchów. Niezadługo ją znałam. Wiem, że co jakiś czas przyjeżdżała tutaj, gdyż nasz Dom to była główna siedziba wszystkich Obdarzonych. Rozmawiałam z nią tylko kilka razy. Sariaa była bardzo sympatyczna i uczuciowa, ale także zamknięta w sobie i nieśmiała. Zawsze służyła pomocą i oddaniem. Z opowieści słyszałam, że nie powinno się z nią zadzierać. Podobno umie pokazać pazury... potrafi przemienić się w pumę.
- Cześć Nireti.
- Cześć Sariaa, jak leci?
- Szukałam cię. Chciałam tylko powiedzieć, że przyjechałam do was na kilka miesięcy. Będę cię uczyć mocy leczenia. Odpowiadając na twoje nieme pytanie: tak, Cris mnie tu ściągnął - uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały smutne.
- Mhm, nie wiem tylko czy to ma sens, bo jestem kompletną niezdarą jeśli chodzi o moje nowe zdolności.
- Co ty wygadujesz? Nauczymy cię. Dodatkowo postaram się rozszerzyć twoje leczenie nie tylko poprzez łzy, ale również na dotyk. Co ty na to? - zapytała.
- Bardzo chętnie, wierzę w ciebie. Nie chciałabym jako jedyna mieszkać tu i nic nie potrafić. To takie frustrujące - powiedziałam.
- Domyślam się, ale dasz radę - powiedziała i poszła bez pożegnania.

       Ja natomiast skierowałam się do kuchni i tam zastałam Cyriana. Unikałam go od pamiętnej, nieudanej lekcji. Szybko wstawiłam wodę na herbatę, przygotowałam sobie kubek i zaczęłam się krzątać przy talerzu z ciastkami. Miałam ochotę na coś słodkiego. Oboje udawaliśmy, że drugiej osoby nie ma w pomieszczeniu. Gdy tylko woda się zagotowała, zalałam szybko herbatę i skierowałam się do salonu.
- Nireti? Możemy porozmawiać? - starał się mówić obojętnie ale wyczułam w jego głosie nutę zażenowania, jakby bolało go to, że pierwszy się odezwał.
- O co chodzi? - zapytałam obojętnie.
- Emm... chciałem przeprosić za ostatnie wydarzenie. Nie powinienem na ciebie naciskać. Wszystko przyjdzie z czasem. Nauczysz się jak każdy z nas - powiedział skruszony.
Patrzałam na niego wielkimi oczami i bardzo się hamowałam, żeby moja szczęka nie opadła do ziemi.
- Nie ma sprawy, a mogę zapytać czemu nagle zmieniłeś zdanie?
 -Widziałem jak Cryspinowi odbiło, gdy nie wróciłaś na noc do Domu. Był okropnie na mnie wściekły. Szczerze powiem, że jeszcze nigdy nie martwił się tak bardzo o prawie obcą dla nas osobę. - uśmiechnął się zadziornie.
- Odczep się, Cyr - walnęłam go pięścią w ramie prawie rozlewając herbatę.
- Coś jest między wami? - zapytał niby od niechcenia.
- Nie wiesz jak nazwać to co widzisz? - odgryzłam się.
- Haha, mamy z Sarią swoje przypuszczenia. Tak w ogóle jej też zawdzięczam, że na twoje ćwiczenia spojrzałem bardziej racjonalnie.
- O matko, tobie na prawdę przydałaby się kobieta. Jak ty tylko logicznie przy nas myślisz - zaczęłam się śmiać.
Cyrian złapał się za serce i zrobił urażoną minę.
- Ranisz skarbie - powiedział poważnie.
Nagle z salonu dobiegł nas głos Cryspina, który do tej pory zajęty był czytaniem gazety.
- Braciszku, chcesz, żebym sobie z tobą porozmawiał? - zapytał.
- A wiesz, że nie ładnie podsłuchiwać? - odpowiedział Cyrian z uśmiechem chochlika.
- Lepiej stąd zmykaj, bo jak cię Cryspin dorwie, to nie wiem czy moje nowe moce ci pomogą - zaśmiałam się. Skinął lekko głową i odwrócił się napięcie.
       Wróciłam do nałożenia sobie kilku ciasteczek na talerzyk. Kiedy ktoś podszedł do mnie od tyłu, zawiązał mi oczy i zasłonił usta potężną dłonią. Zaczęłam krzyczeć i szamotać się w uścisku. Nie poskutkowało. Próbowałam uwolnić się lub walczyć. Ktoś otwarcie się zaśmiał. Zapowiadało się źle.



/Merenwen